niedziela, 30 grudnia 2012

... i już po świętach

Jak to się mówi: 'święta, święta... i po świętach'.
Czas świąteczny minął mi cudnie. Wyjątkowo w tym roku nie oglądaliśmy telewizji - cała nasza uwaga była skierowana na dzieci i rodzinę. I tak powinno być zawsze...
W czwartek przyjechała do nas w odwiedziny siostra z mężem i przywiozła mi zamówione przed świętami nici do haftu. Jestem szczęśliwa, bo mam kolejnych 30 kolorów. No to teraz mogę już coś naprawdę ładnego wyczarować.

A teraz sobie siedzę i haftuję ręczniki dla dzieci. Jakiś czas temu chciałam kupić nieduże ręczniki z wzorem dziecinnym - ale był tylko 'spiderman'  i ' hello kitty'.
Stwierdziłam, że na taką 'komerchę' to moje dzieci mają jeszcze czas. I wyszyłam na ręczniku Irusia żabkę, a dla Elorki żółwicę. Wyszły uroczo...

JoC

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Prezenty czas pakować...

Dzisiaj Wigilia i zaraz będę pakowała prezenty...
Życzę wszystkim zdrowych i radosnych Świąt Bożego Narodzenia!
Spędźćie je ze swoimi bliskimi i cieszcie się ich obecnością.
Niedawno uświadomiłam sobie jak życie może być kruche i jakie szczęście mam mając przy sobie całą i zdrową rodzinę.

A teraz słów kilka o moich szytych prezentach :)
Generalnie to można je zamknąć w trzech grupach:
  1. 'RODZINNE ŚCIERECZKI' - wymyśliłam je już rok temu i uznałam je za doskonały upominek, bo praktyczny i elegancki zarazem.
  2. 'RĘCZNIKI' - tutaj nic nowego nie wymyśliłam, ale jestem zadowolona z efektu.
  3. 'APASZKI'  - o tym cicho sza, bo będą tematem osobnego postu :)
RODZINNE ŚCIERECZKI
Jak je wymyśliłam?
Uznaję tylko naturalne tkaniny (len, wełnę, bawełnę, jedwab, wiskozę), te wszystkie 'sztuczności' mogłyby dla mnie nie istnieć. Lubię okrągłe kształty. Cenię prezenty ładne a do tego praktyczne, no i chciałam żeby były niepowtarzalne, jedyne w swoim rodzaju. I oczywiście musiałam wykorzystać możliwości Beni :)
Po zsumowaniu powyższego wyszła mi lniana okrągła ściereczka o średnicy 60 lub 70 cm z wyhaftowanymi imionami wszystkich członków rodziny. A że same imiona to trochę 'mało' więc dodałam ładny wzorek... i proszę... oto efekt.

Zrobiłam ich sporo, ale tutaj przedstawię moje 3 ulubione wzory.

Wzór nr 1 (z różowymi kwiatuszkami) - takie kwiatuszki nie pasują dla chłopca, to wyhaftowałam myszkę.
Ściereczka w całej okazałości:
 detale:

Wzór nr 2 (mój ulubiony motyw roślinny)
Ściereczka rodzinna w 'zwisie' czyli tak wygląda podczas użytkowania :)

Dla porównania dwie wersje kolorystyczne (lubię bawić się kolorami w zależności od barwy i wzoru tkaniny)

Wzór nr 3 - trochę 'ludowy' wzór kwiatowy, ale do ściereczek jest 'jak znalazł'

Ściereczki rodzinne w wersji prezentowej - tutaj zapakowałam cały komplet (3 szt.)

RĘCZNIKI
Na haftowanie ręczników namówił mnie kolega z pracy, chciał zrobić prezent swojej żonie...
Opracowałam wzorek kwiatowy, dodałam imię... i zakochałam się. W ręczniku oczywiście. Więc zrobiłam kilka wersji kolorystycznych i obdarowałam nimi rodzinkę.
A właściwie 'popełniłam' cztery wersje - kocham moją Benię !!!

Wzór nr 1 - z ptakiem


poukładane, gotowe do zapakowania

Wzór nr 2 - z motylem, mój ulubiony
Widać folię hydrofobową - nie mogłam jej dokładnie ściągnąć bo frotte by się pozaciągała - na szczęście wszystko się rozpuści po pierwszym praniu :)

Wzór nr 3 - znowu moje 'przaśne' kwiatki, w kilku wersjach kolorystycznych

Wzór nr 4 - wersja 'dla zakochanych', w rodzinie trafiło nam się bardzo młode małżeństwo :)

 JoC

PS. Muszę popracować nad artystyczną fotografią - nie zdawałam sobie sprawy, jak trudno jest zrobić zdjęcie kawałkowi materiału, żeby nie utracić nic z jego piękna. A do tego ile czasu pochłania obróbka zdjęć...
 Nie jestem zachwycona efektem, ale mam nadzieję że z czasem będzie coraz lepiej.

niedziela, 23 grudnia 2012

Rodzinne 'pierniczenie' :)

Za dwa dni święta. Jejciu jak ten tydziń mi szybko zleciał (dzieci-przedszkole-praca-przedszkole-dom-wieczorne szycie-trochę snu i tak w kółko).
Jasełka w przedszkolu wielce udane - dzieci przedstawiły 5 scen z "Dziadka do orzechów". Cudnie to wszystko wyglądało.
Cały uprzedni tydzień upłynął mi pod znakiem szycia prezentów dla rodziny i znajomych. Ale dzisiaj zdjęć nie będzie - dopiero w Wigilię; muszę wszystko jeszcze poprasować i ładnie poukładać.

Dzisiaj ogarnął mnie prawdziwie przedświateczny nastrój. Mąż z synem pojechali po choinkę i po południu ją ubraliśmy przy akompaniamencie kolęd.
Przed chwilą zrobiłam ciasto na pierniki i jutro będę je z Irusiem piec.
No i robiąc to ciasto, uświadomiłam sobie, że te moje pierniczki to ja już piekę od 15tu lat - to już taka nasza rodzinna tradycja się z tego zrobiła. One są takie pyszne... Mniam....
No i stwierdziłam, że przepisem muszę się koniecznie z wami podzielić... Być może od przyszłego roku pieczenie tych pierniczków stanie się tradycją w Waszych domach? ...ale się rozmarzyłam ;)

Przepis na PIERNIKI:

składniki:
1/2 kg cukru
1/2 kg miodu (pół na pół sztuczny i naturalny)
1/2 kg tłuszczu (pół na pół masło i margaryna)
1 szklanka kawy naturalnej zaparzonej z dużej łyżki kawy
1 1/2 kg mąki
co najmniej 100 g ciemnego kakao
5 dag cynamonu
1 łyżeczka zmielonych goździków
1/2 łyżeczki zmielonego ziela angielskiego
2 płaskie łyżeczki sody oczyszczonej
1 proszek do pieczenia (16 g lub 3 płaskie łyżeczki) na każde 1/2 kg mąki
2 jajka
sok i skórka obtarta z 1 cytryny

przygotowanie:
Cukier, miód, tłuszcz i kawę wrzucić do garnka i roztopić. Suche składniki dokładnie wymieszać w drugim naczyniu, dodać roztopioną masę i wymieszać. Gdy można włożyć do masy ręce wbić jajka, dodać sok i skórkę z cytryny, i dokładnie wyrobić.
Zostawić w zimnym miejscu na około 12 godzin.
Ciasto rozwałkować na placek grubości 1/2 cm, wykrawać pierniczki i piec ok. 15 minut w temp. 180 stopni.

moja rada:
1. Po wyrobieniu ciasta, podzielić je na mniejsze części i zawinąć w papier do pieczenia i lnianą ściereczkę, i tak włożyć do lodówki; schłodzone ciasto jest twarde jak kamień i trudno je potem podzielić.
2. Wcale nie trzeba pierniczków piec od razu po 12 godzinach, można ciasto wykorzystać w przeciągu kilku dni.

LUKIER
30 dag cukru pudru
3 łyżki gotowanego mleka
2 łyżki spirytusu lub octu
2 łyżeczki soku z cytryny
Wszystko dokładnie utrzeć do gładkości.

moja rada:
1. Lukier z tego przepisu wychodzi biały o aromacie lekko cytrynowym. Dla uzyskania koloru trzeba dodać barwnik spożywczy. Można też użyć soku z pomarańczy zamiast cytryny.
2. Jeśli w lukrowaniu mają pomagać dzieci dodać więcej spirytusu lub octu - bo on szybko zastyga na kamień a tak będzie rzadszy.

JoC

PS. Pierniki piekę zawsze raz do roku na Boże Narodzenie :)
Wieszam kilka na choince...

a jak nie mam pomysłu na prezent, to ładnie pakuję w pudełko lub celofan, i już upominek gotowy:
a reszta idzie do naszych brzuszków :) MNIAM...


Rok temu zrobiłam wyjątek i upiekłam je jeszcze raz, w prezencie na 40te urodziny małżonka - w wersji dla dorosłych :)


wtorek, 18 grudnia 2012

Świąteczne porządki...

Położyłam dzieci spać i miałam uszyć spodnie dla Irusia na jutrzejsze przedszkolne 'jasełka'.
Panie poprosiły, aby ubrać dzieci w miarę możliwości na biało. Jeszcze dziewczynkę w białej sukieneczce to mogę sobie wyobrazić, ale czteroletniego chłopca w białych spodniach to już nie bardzo. Chociaż kilka dni temu mnie 'olśniło' i zaprojektowałam białe spodenki na to kolędowanie Irusia. No więc weszłam do pokoju z mocnym postanowieniem uszycia tych spodenek, nawet odpaliłam program ze wzorem do haftowania, rozejrzałam się po pokoju, i stwierdziłam - o nie! muszę zrobic porządki...

A Iruś pójdzie w czarnych dżinsach i białej koszuli. Koniec, kropka. Też będzie bardzo elegancko wyglądał :)

No i wzięłam się za szycie czerwonych 'wyściełań' do wiklinowych pojemników. Mam takie cztery i idealnie pasują na przechowywanie tkanin, których uzbierało się ostatnio kilkadziesiąt i tak 'walają' się po całym pokoju. Muszę się przyznać, że jestem szalona jeśli chodzi o kupowanie tkanin - gdy wejdę do jednej ze swoich dwóch ulubionych hurtowni - tracę panowanie nad sobą i nie mogę wyjść bez kupienia czegokolwiek. Uwielbiam dotykać tkaniny, czuć ich fakturę. Jak mi się coś rzuci w oko - ciekawa faktura, barwa, wzór to od razu mam w głowie projekt jakiejś rzeczy - dla mnie, dla dzieci czy do domu... Jak nie mogę się oderwać od beli, biorę ją pod pachę i niosę do sprzedawczyni. Ta odcina mi kupon i cała w skowronkach mogę ze spokojem ducha wracać do domu ;)

A projekt spodni nie ucieknie - uszyję je w kolorze bardziej 'przyjaznym' bliskim spotkaniom dziecka z podłogą, np. jasnoszare. Może nawet uda się na wigilię...
Przy okazji wymysliłam 'do kompletu' sukieneczkę dla Elorki. Hmmm... jestem zadowolona i mam aż tydzień. Powinnam zdążyć.

JoC

PS. A oto efekt porządków...

...pojemniki przed liftingiem wyglądały nieciekawie, bardzo smutno i zupełnie nie pasowały do 'energetycznego' wystroju mojej pracowni :)
 tutaj już 'ubrane':
a tutaj wypełnione zawartością (niestety nawet połowa tkanin się nie zmieściła):

niedziela, 16 grudnia 2012

Moja kiecka dziś się bawi...

Dzisiaj, po raz pierwszy od ponad 10ciu lat, moją pracownię opuścił całkiem zgrabny ciuszek - sukienka koktajlowa, którą nazwałam "SCORPIO" (dalej dowiecie się dlaczego).
Nie przypuszczałam, że ktoś tak szybko namówi mnie do uszycia czegoś 'na miarę'. Otóż moja przyjaciółka ze dwa tygodnie temu powiedziała mi, że idzie na wesele i wymyśliła sobie sukienkę, której na pewno nie uda jej się kupić, i ja 'muszę ją uszyć'. No cóż, ja przyjaciołom rzadko kiedy odmawiam i zgodziłam się oczywiście.
Sukienka miała być w kolorze ciemnej głębokiej zieleni, w stylu retro 'a la lata 20-te', za kolana, z takim przodem:
i z takim dekoltem z tyłu:


Tydzień temu dostałam do ręki dwa kupony materiału - bawełnianą satynę i szyfon w kolorze wrzosowym:
No i zaczęły się schody...
Jako że nie szyłam od baaaaaardzo dłuuuuuugiego czasu i wyszłam z wprawy zaczęłam od szukania odpowiedniego wykroju w moich 'burdach'. Mam ich ponad 100, ale niestety dokładnie takiego samego fasonu nie udało mi się znaleźć ;(
Ale od czego jest manekin krawiecki? Zabawiłam się w 'kreatora mody' i najzwyczajniej w świecie upięłam tkaninę w odpowiedni sposób bezpośrednio na manekinie - było to potem trudno przenieść na stół, ale w końcu udało się.
Przy krojeniu sukienki przypomniałam sobie pewien film, pamiętacie film "Podwójne życie Weroniki"? Tak mi się skojarzyło, bo szyfon krojony z ukosa ma 'potrójne' życie:
1 - na stole krojczym
2 - na manekinie
3 - a zupełnie inne na nosicielce (znaczy się właścicielce sukni).
Wściec się można... ale jakoś dałam radę... i efekt mnie usatysfakcjonował... całkiem.

Po pierwszej przymiarce stwierdziłyśmy, że długość 'za kolana' jest do bani i musi być dużo krócej...
Przy drugiej przymiarce okazało się, że jednak ucięłam za krótko i musiałam wszystko skroić i sfastrygować jeszcze raz. Dopiero trzecia przymiarka okazała się 'strzałem w dziesiątkę'.
Chociaż nie obyło się bez problemów z dekoltem z tyłu. Za głęboki i sukienka 'spada'. A mówiłam, że tak będzie, ale przyjaciółka uparła się na taki głęboki. A potem się zdziwiła że 'sukienka się nie trzyma i spada z ramion, a wszystkie gwiazdy na rozdaniu Oskarów wyglądają idealnie'. No tak, tylko nad ich wyglądem czuwa cały batalion ludzi z obsługi - i te gwiazdy mają tylko wejść na scenę, coś powiedzieć i dostojnie wycofać się, a nie szaleć całą noc na przaśnym weselu :)
Na szczęście udało mi się coś wymyślić wykorzystując moje przezroczyste ramiączka od biustonosza.

Z samym szyciem nie miałam większego problemu, uff. Jedynie do wszywania zamka podeszłam jak 'do jeża' - bo dawno tego nie robiłam i łatwo można było zepsuć efekt końcowy, zwłaszcza że materiał jest bardzo delikatny.
Zamek przed wszyciem:
w trakcie:
i efekt końcowy:

Mimo że miałam niewiele czasu (tylko wieczory tak naprawdę) to nie mogłam sobie odpuścić i musiałam wykończyć sukienkę tak jak lubię, tzn. 'spód' tak samo dobrze wygląda jak 'wierzch'. Ja nie potrafię tak po prostu tylko 'obciąć' nitki, ale muszę ją 'zawiązać i schować'. Przez to niestety zarwałam dwie noce, ale warto było. No i nic nie powinno się spruć nawet po kilku praniach.

Od kiedy mam 'Benię' to nie wystarczy mi 'zwyczajne' szycie, ale lubię wykorzystać jej możliwości. No i wymyśliłam, że dół pleców wykończę jakimś haftem. Kwiatki są zbyt trywialne... i wykorzystałam znak zodiaku przyjaciółki. Skorpion. Bardzo wdzięczny obiekt do haftowania. Jeszcze tylko próba w jakim kolorze będzie najlepiej wyglądał ten miły zwierzaczek :)
 

Skorpiony na 'modelce':

Sukienka 'SCORPIO' w całej okazałości:


JoC

PS. Właśnie dostałam SMSa od przyjaciółki - weselnicy oczarowani, więc spokojnie mogę iść wreszcie się wyspać :)

piątek, 14 grudnia 2012

Co z tym moim szyciem?

No właśnie. Co?

Szyję od kiedy pamiętam... Czasami wydaje mi się, że z igłą to ja się urodziłam :)

Ale nie szyję non stop, o nie. I nie jestem krawcową...
Dziwnie mi się to życie poukładało, a właściwie całkiem normalnie.
Teraz mam 'twórczy cug' i po pracy szybko uciekam do domu i jak mówię kolegom w pracy, że lecę do swojej kochanej maszyny - to widzę zdziwienie malujące się na ich twarzach:
- Asia, to Ty szyjesz?
No tak, od zawsze. Nawet nie pamiętam jak to się zaczęło, bo nigdy nie chodziłam na żaden kurs.
Jak to się mówi? SZYCIE WYPIŁAM Z MLEKIEM MATKI...

DZIECIŃSTWO I SZKOŁA
Od kiedy pamiętam maszyna do szycia stała u nas w kuchni na stole. Mama jak przychodziła z pracy (była księgową), dawała nam obiad i zasiadała szybko do maszyny.Więc ja po jednej stronie stołu jadłam obiad a po drugiej mama 'terkotała na Łuczniku'. Patrzyłam jak wyczarowywała piękne sukienki, garsonki (kostiumy), spódnice, bluzki dla sąsiadek, koleżanek z pracy i ich dzieci...
Najbardziej lubiłam okres karnawału. Spod mamy igły wychodziły cudowne kreacje sylwestrowe - to była istna magia w tych szarych czasach przełomu lat 70 i 80.
Gdy tylko maszyna była wolna, podkradałam się i szybciutko przeszywałam jakiś skrawek materiału. Szyłam torebeczki, saszetki, ubranka dla lalek i misiów.
Uwielbiałam obserwować mamę przy krojeniu. Dla mnie to były CZARY: czasami używała gotowych wykrojów z 'burdy', ale najczęściej brała kredę krawiecką do jednej ręki, metr krawiecki do drugiej i odręcznie rysowała coś na materiale. A to po uszyciu zamieniało się w jakiś niebanalny ciuszek. Wtedy często zadawałam mamie różne pytania, na które mi cierpliwie odpowiadała; tłumaczyła np. jak dobrze dopasować spodnie do sylwetki itd.
Ale zawsze zastrzegała się, że absolutnie nie życzy sobie, abym ja i moja starsza siostra zostały krawcowymi, wręcz odganiała nas od maszyny. Chciała, żebyśmy studiowały i zapewne zrobiły karierę. Wiadomo, że to marzenie każdego rodzica :)
Dlatego swoją pierwszą rzecz uszyłam całkowicie w tajemnicy. Doskonale to pamiętam: była to czarna spódniczka mini z satyny bawełnianej oraz bluzka z czerwonej podszewki atłasowej z wytłaczanym wzorem w pawie (wow, jaki kicz!). Miałam wtedy 13 lat i wystąpiłam w tym komplecie przed rodziną w sylwestrowy wieczór. Mama była zszokowana. Pamiętam jak się wachała - pochwalić czy ochrzanić za używanie maszyny? Bo przy okazji wydało się skąd te wszystkie połamane igły :)
Ale od tego czasu przestałam się kryć, nawet często mama mi pomagała w kroju. Tak przeszło całe liceum - szyłam dla siebie wszystko: spodnie, bluzki, spódnice, sukienki, żakiety. Bardzo żałuję, że nie zachowałam z tych czasów żadnej rzeczy - rozeszły się po kuzynkach. Wtedy też często szyłam dla mamy klientek lub moich koleżanek z klasy. Ten okres bardzo miło wspominam - od mamy nauczyłam się podstaw kroju i szycia, a od siostry elementów krawiectwa artystycznego i wykańczania. Dzięki niej nauczyłam się jak dobrze uszyć modne detale (np. kieszeń krytą, albo idealnie przyszyć podszewkę do żakietu w 100% maszynowo, a nie ręcznie - przez dziurę w rękawie).

STUDIA
Dostałam się na politechnikę. Wyjechałam z rodzinnego miasta i zaczęłam studiować we Wrocławiu. Tutaj już nie miałam tak wiele czasu na szycie: wykłady, nauka, imprezy. Bardzo szybko przestałam szyć dla siebie, zostało tylko szycie 'za pieniądze'. Szyłam wszystko, najchętniej kostiumy i sukienki. Najmilej wspominam szycie sukni ślubnej z koronki, wtedy czułam że robię coś 'ważnego, specjalnego'. Szkoda że nie mam zdjęcia...

PRACA, RODZINA
Jeszcze na studiach wyszłam za mąż. Zaczęłam pracować. Przestałam szyć... 
Zajęliśmy się budową i urządzaniem domu. Urodziły się nam dwie kochane gwiazdeczki. Minęło 12 lat... W tym czasie maszynę do szycia wyjmowałam tylko po to, żeby wymienić zamek, skrócić spodnie lub spódnicę (bo niska jestem, więc wszystkie 'gotowe' rzeczy są na mnie za długie).
Ale nie rozstałam się z igłą, o nie, żeby nie było - w każdej wolnej chwili haftowałam obrazki haftem krzyżykowym :)

TERAZ
Od czasu gdy urodziłam córkę, zaczęłam tęsknym wzrokiem spoglądać na moją maszynę do szycia. Mam dość tych różowości dla dziewczynek w sklepach i stwierdziłam, że zacznę szyć sukieneczki i tuniki. Niestety moja stara maszyna okazała się za 'stara' - totalnie się rozregulowała i bardzo brzydko szyła. Na szczęście rok temu mój ukochany małżonek sprawił mi najcudowniejszy prezent na urodziny: moją wymarzoną i wyśnioną od ponad 10 lat maszynę do szycia z modułem haftującym i specjalną stopką z laserem do quiltingu, która dostosowuje długość ściegu do prędkości przesuwania materiału - dzięki temu ścieg jest zawsze tej samej długości. Na początku trochę się 'bawiłam', nawet wymyśliłam kilka fajnych gadżetów z wykorzystaniem haftu maszynowego i obdarowałam nimi rodzinę na poprzednie Boże Narodzenie. Przyszła wiosna i zajęłam się ogrodem - to moja druga pasja. I znów maszyna poszła w odstawkę.
Teraz sezon ogrodowy się skończył i znów zaczęłam szyć. Mam tyle pomysłów, którymi się tutaj mam nadzieję pochwalić po ich zrealizowaniu.
Myślę, że tym razem wciągnęło mnie na dobre - a najbardziej projektowanie wzorów do haftu... i coś zamierzam z tym zrobić.
Tylko jeszcze nie wiem za bardzo co?

Drogi czytelniku, może Ty mi podpowiesz ?

JoC

PS. Chciałam się pochwalić jakimiś uszytymi rzeczami, ale większość jest niedokończona, a tym samym nie nadaje się do pokazania. Ale za to pokażę moje KRAWIECKIE CENTRUM DOWODZENIA :)

Moja ukochana 'Benia' (czyli Bernina Aurora 440) podczas pracy:




Nie wyobrażam sobie szycia bez wykańczania overlockiem:

Od kiedy mam Benię podstawowym wyposażeniem w pracowni są nici do haftu. Dostałam bzika na ich punkcie. Zaczęłam od 12tu podstawowych kolorów (jak w pudełku kredek), ale szybko stwierdziłam, że tak 'to się nie da pracować'. W tej chwili mam  ponad 70 kolorów (w tym metaliczne, i ostatni mój fioł: kolory 'multi'). I już zamówiłam nowe, bo mi 'brakuje' :) 






środa, 12 grudnia 2012

Gotowa? Start...

....I poszło w eter, w internet znaczy się ;)

Kilka dni temu przypadkiem natknęłam się na bloga Zuzi Górskiej, przeczytałam od 1-go do ostatniego posta i ... natchnęło mnie. Postanowiłam pisać własnego bloga. Tak w ogóle to się zastanawiam dlaczego jeszcze nie odkryłam 'blogowania'? To straszne, ile fajnych wpisów (moich i czyichś) mnie ominęło przez te parę ładnych lat.

Ale koniec użalania się nad sobą...

ZACZYNAM DZIŚ, w końcu dzisiaj mamy szczęśliwą datę 12-12-2012, a według feng shui to 'sama magia i szczęśce'. Hmmm... zobaczymy...

Jak powzięłam mocne postanowienie, aby 'zostać blogerką' (jak to szumnie brzmi), pochwaliłam się mężowi i przyjaciółce. Mąż pokiwał z politowaniem głową (dobrze, że nie postukał się palcem w czoło), a przyjaciółka zapytała "A o czym Ty właściwie będziesz tam pisać?". Wciągnęłam powietrze w płuca... i nie wiedziałam co jej odpowiedzieć. Ale nie dlatego, żebym naprawdę nie miała o czym pisać, bo mam, i to bardzo bardzo dużo. Więc tylko uśmiechnęłam się i powiedziałam: "Zobaczysz kochana... zobaczysz".

A o czym będę pisać? O życiu, pasji... a przede wszystkim o moim szyciu.
Mam nadzieję, że znajdę chociaż kilku wiernych czytelników.

I w tym miejscu chciałam podziękować komuś - kogo nie znam osobiście, nawet nigdy nie zamieniłam z nią słowa, ale po przeczytaniu jej bloga pomyślałam o niej: to niemożliwe, że jeszcze gdzieś na ziemi 'jestem druga JA', komuś kto został moją 'BLOGOWĄ MUZĄ":

dziękuję Ci Zuziu
- za to że jesteś.. tak po prostu,
- że napisałaś swojego bloga, i podzieliłaś się z nami swoim życiem,
- za piękne wspomnienie babci Krysi 'krawcowej',
- za opowieśc o 'wyrypie' śladami Zaruskiego,
- za 'kapciochy', portfeliki i torby - dzięki nim jest weselej wszystkim ich posiadaczom,
- za piękne zdjęcia z 'Piekła'
- za rozbrajającą opowieść o Twoim tacie, urzędzie skarbowym i kalendarzu 'z chatą'

DZIĘKUJĘ

JoC
PS. Aby pozostało magicznie zamieszczam zdjęcia z naszego ogrodu przykrytego pierwszym tegorocznym śniegiem...